Wyrzucanie jedzenia to coś, co większości z nas zdarzyło się przynajmniej raz. Resztki z obiadu, zapomniana sałata w lodówce, pieczywo, które stwardniało zanim zdążyliśmy je zjeść. Niby nic takiego, bo to tylko jeden ogórek czy pół kanapki. Ale gdy spojrzeć na to szerzej i dodamy do siebie wszystkie „tylko” i „pół”, to nagle okazuje się, że z naszych kuchni co roku znika całkiem spora góra jedzenia, której nikt nie zjadł. I wtedy pojawia się pytanie: czy naprawdę nas na to stać?
Skala marnowania, czyli ile jedzenia ląduje w koszu?
Z danych wynika, że na świecie marnuje się około jednej trzeciej całej wyprodukowanej żywności. Tak, dobrze widzisz – jedna trzecia. To nie są już pojedyncze kromki chleba czy pognite jabłka, ale miliony ton jedzenia, które nigdy nie trafia na talerze.
W samej Europie w koszach lądują miliardy euro w formie resztek, przeterminowanych jogurtów, nieotwartych puszek czy napoczętych serów. Najwięcej marnują gospodarstwa domowe, nie restauracje czy sklepy. I to jest ten moment, kiedy warto spojrzeć do własnej lodówki.
Czasem kupujemy za dużo „na wszelki wypadek”. Czasem planujemy, że zjemy sałatkę przez trzy dni, ale już drugiego dnia nie mamy na nią ochoty. A czasem po prostu źle przechowujemy jedzenie albo zapominamy, co już mamy. Efekt? Zmarnowane jedzenie, zmarnowane pieniądze, a często też wyrzuty sumienia.
Skutki dla planety – więcej niż tylko pełny kosz
Marnowanie jedzenia to nie tylko problem naszego portfela. Każdy kawałek chleba, który trafi do śmieci, ma swoją historię. Od pola, przez przetwórnię, transport, sklep, aż do Twojej kuchni. A to oznacza zużytą wodę, energię, nawozy, pracę ludzką i emisję gazów cieplarnianych.
Przykład? Do wyprodukowania jednego kilograma wołowiny zużywa się kilkanaście tysięcy litrów wody. Jeśli taki kawałek mięsa zostanie wyrzucony, razem z nim marnujemy tę wodę, energię potrzebną do chłodzenia. Generujemy też odpady organiczne, które w procesie rozkładu wytwarzają metan – jeden z najbardziej szkodliwych gazów cieplarnianych.
Do tego dochodzą jeszcze kwestie społeczne. Wiele osób na świecie cierpi z powodu głodu lub niedożywienia. Tymczasem my wyrzucamy jedzenie tylko dlatego, że minął „najlepiej spożyć przed” albo że wygląd pomidora przestał być idealny. To nie znaczy, że masz jeść spleśniały ser, ale może warto nauczyć się odróżniać jedzenie naprawdę zepsute od tego tylko „nieidealnego”?
Jak przestać marnować – małe kroki, wielka zmiana
Zacznijmy od tego, co najprostsze. Planowania. Wystarczy przed wyjściem do sklepu zajrzeć do lodówki i zrobić listę. Zamiast działać pod wpływem chwili, kupuj to, co naprawdę potrzebne. I nie, trzy opakowania jogurtu „bo były w promocji” nie zawsze się opłacają, jeśli zjesz tylko jedno.
Kolejna sprawa to porcja. Czasem gotujemy jakby miało wpaść pół osiedla, a potem dziwimy się, że „nie zeszło”. Może warto gotować mniej, ale częściej? A jeśli już zostanie schować do pojemnika i zjeść następnego dnia albo zamrozić. Zresztą, mrożenie to świetna sprawa. Ratuje jedzenie, przedłuża jego życie i pozwala zachować smak.
Uczmy się też wykorzystywać resztki. Z czerstwego chleba można zrobić grzanki albo zapiekankę, z warzyw bulion, a z mięsa po rosole farsz do pierogów. Zupa z wczoraj? Do niej można dorzucić coś świeżego i powstaje nowa wersja. Czasem wystarczy odrobina kreatywności, albo chwila na przeszukanie internetu.
Nie zapominajmy o etykietach. Data „najlepiej spożyć przed” nie oznacza „nie wolno ruszać po północy”. To tylko sugestia producenta, że produkt wtedy smakuje najlepiej. Jeśli nie śmierdzi, nie wygląda podejrzanie i nie zmienił się w coś z laboratorium, to można spokojnie go zjeść. Aplikacja do terminów ważności – czy wiesz że jest coś takiego?
I jeszcze jedno. Przechowywanie. Trzymasz banany przy jabłkach? To błąd. Jabłka wydzielają etylen, który przyspiesza dojrzewanie, a banany szybciej się psują. Ogórki w lodówce? Też niekoniecznie. Warto poczytać, gdzie co powinno leżeć, bo często drobna zmiana jak przesunięcie produktu z półki na półkę sprawia, że przetrwa znacznie dłużej.
Mniej wyrzucania, więcej wdzięczności
Czasem warto spojrzeć na jedzenie nie tylko jak na produkt, ale jak na coś, co wymagało pracy, czasu i zasobów. Nawet najprostszy ziemniak to owoc uprawy, zbiorów, transportu i Twojego czasu w kuchni. A skoro już go masz to może warto go uszanować?
Nie chodzi o to, by popadać w skrajności i trzymać spleśniały ser w nadziei, że się „jeszcze odetnie”. Ale o świadomość że to, co wyrzucamy, ma wpływ nie tylko na nas, ale też na innych i na świat, w którym żyjemy.
Im mniej jedzenia ląduje w koszu, tym więcej zostaje tam, gdzie jego miejsce na talerzu. I nie chodzi o to, żeby teraz liczyć każdy okruszek, ale żeby zacząć dostrzegać, ile tak naprawdę mamy i ile codziennie marnujemy. Bo może właśnie w tej codziennej lodówce kryje się najwięcej odpowiedzi na pytania, które zadajemy sobie o przyszłość, o środowisko, o ekonomię i o nasze własne nawyki.